„Tam, gdzie rozmawiają umarli”, Brandon Hobson – RECENZJA
Mimo opowieści o trudnym środowisku, dojrzewaniu, braku akceptacji, gnieceniu się w swoim miejscu, „Tam, gdzie rozmawiają umarli” jest bardziej wiwisekcją najmniejszych komórek społecznych, analizą trwania człowieka na obrzeżach świata innych ludzi.
„Od wielu lat jestem nieszczęśliwy”. Tymi słowami rozpoczyna się historia mężczyzny, rdzennego Amerykanina, który z perspektywy dorosłego wspomina trudną i melancholijną młodość. Cofamy się z nim do momentu, gdy miał 15 lat i przeżył chwile, które wpłynęły na całe jego życie.
Gdy matka Sequoyah trafia do więzienia, chłopak ląduje w domach dziecka, rodzinach zastępczych i ośrodkach wychowawczych. W końcu przygarnia go rodzina w wiejskim Little Crow, w której jest już dwójka dzieci – ekscentryczny i prawdopodobnie autystyczny George oraz intrygująca szesnastolatka, Rosemary. To właśnie jej śmierć jest kluczowym momentem w życiu bohatera, co zostaje zasygnalizowane już w pierwszych zdaniach książki. Jak do niej doszło, dowiemy się, podążając za opowieścią.
Kot w ciemnościach
Świat dorosłych jest przed nim zamknięty – to opiekunowie i ludzie o nieczystych zamiarach, raniący, nadzorujący. Niestety rówieśnicy też go nie przyjmują. Jest wśród nich obcy i nie wtapia się w żadną grupę. Przyciąga tylko dziwaków z problemami. Zresztą nawet z nimi nie pogłębia relacji.
Sequoyah nie chce budzić żalu, nie szuka współczucia. Jesteśmy gotowi mu je okazać, ale czujemy, że by je odrzucił. Nie obwinia matki za jej poważne błędy, nie przeklina losu. Miałby do tego prawo, wręcz powinien to robić, a on po prostu trwa zamknięty w swojej głowie. Nie wiadomo, czy dobrze, czy źle. Opiekunka nazywa chłopca kotem w ciemnościach, co celnie oddaje jego ducha.
W labiryncie podświadomości
Powiedziałabym, że powieść ma freudowską podszewkę, drugie dno utkane z mrocznych wytworów podświadomości. Odniosłam wrażenie, że nie muszę ich dekodować — mam je poczuć. Wyłaniały się z dziesiątek detali: potrzeby głównego bohatera upodobnienia się do dziewczyny, która go się fascynuje, z nocnego bujania się na oszronionej huśtawce, ptasiej symboliki, z ciemnych kształtów widzianych na suficie, ogara szczekającego w ciemnościach, obserwowania Indianina stojącego z zamkniętymi oczami, obawy o obecność węży, ze strachu przed lasem. Trafiamy tu na misterny splot motywów istniejących w popkulturze — tych posępnych i złowrogich.
Nadzwyczajną rolę, zgodnie z teorią Freuda, zdają się mieć sny. Na samym początku czytamy, że Sequoyah zgubił łapacz snów, który podarował mu kiedyś dziadek. Nie mogłam o tym zapomnieć, kiedy nawiedzały go kolejne senne wizje, między innymi te z właściwie nieznanym sobie ojcem.
Pojawiające się systematycznie ptaki wydają się z kolei przyjmować rolę symboli. Zwłaszcza że ptaki we wszystkich kulturach miały jakieś znaczenie, były posłańcami bogów, wykraczały poza ludzki świat. Sequoyah jest rdzennym Amerykaninem, a w mitach Indian ptaki były szczególnie ważne. Hobson zawsze wymienia je z gatunku, jest w tej kwestii precyzyjny. Mamy tu na przykład stado gęsi nad głowami, przepiórki w opowieści Rosemary, epoletniki krasnoskrzydłe siedzące za oknem, jastrzębia na niebie, jemiołuszki na gałęzi, szukające pożywienia wilgowrony, a w końcu starą historię o polującym na dzieci myszołowie królewskim (opowiedzianą przez postać, która mogłaby się z nim identyfikować). I najważniejsze – imię głównego bohatera oznacza wróbla. Małego ptaszka, raczej zwykłego i najpowszechniejszego na świecie.
Myśli chłopca często niepokoją. W spokojny sposób (bez furii) potrafi myśleć o przemocy, przyglądać się wymyślonym obrazom okrucieństwa, jakby malarskim, zamrożonym kadrom dzikiej i złej fantazji. Nie można pominąć wytworzonego w tym napięcia seksualnego, podtekstu, który co rusz wyłania się ze scen powieści. Nie ma tu prawie słowa o seksie, a jednak napięcie na jego tle pojawia się wielokrotnie. Czasami niebezpieczne, wręcz groźne, ciemne, a jednocześnie nieoczywiste i niewyrażone.
Z dala od innych
Mocą prozy Hobsona jest sposób, w jaki ukazał swoich bohaterów. Żaden z nich nie daje się do końca poznać. Każdy jest kryty przez jakąś maskę. Ma w sobie coś niedostępnego, co strzeże w swoim wnętrzu. To bardzo wzbogaca powieściowe charaktery. Każe nam dopowiadać, lękać się ich sekretów, stawiać pytania. Równie nieoczywiste są łączące ich relacje. Nawet jeśli pozytywne, to chłodne. Poprawne, lecz odarte z naturalnej bliskości. Między ludźmi rosną mury, wzniesione być może przez silną potrzebę uciekania w samotność, tylko pozornego życia z innymi. Wszystkie próby zbliżenia są nieporadne, momentami ma się wrażenie, że nieszczere. Wyjątkiem jest potrzeba nawiązania bliższego kontaktu, którą Sequoyah odczuwa względem Rosemary. Ich więź jest mimo to płocha, niepewna i znowu naznaczona wątpliwymi intencjami, bo dziewczyna frywolnie wykorzystuje jego fascynację swoją osobą. Próby rozwinięcia tej przyjaźni napotykają przeszkody, każące chłopcu głównie cierpieć.
W ogóle ludzie trwają tu w swoich bańkach samotności. Harold, opiekun chłopca, przesiaduje głównie w piwnicy, George narysował mapę miejsc bezludnych, Rosemary zamyka swój pokój na klucz, a epizodycznie pojawia się nauczyciel szukający spokoju w szkolnej toalecie. “Biedni nieznajomi! Mają wiele powodów do strachu” – brzmią słowa Shirley Jackson, będące mottem książki.
Zagadki i sekrety
Niektórzy skrywają niebezpieczne tajemnice, dlatego śmierć z pierwszej strony wydaje się mieć drugie dno i wyobraźnia podpowiada różne scenariusze. Bierze się to stąd, że autor zasygnalizował liczne i potencjalne zagrożenia czyhające w pozornie zwykłym miasteczku. Stworzył świat stworzony z niepokojących tropów, sygnałów czegoś czającego się za fasadą normalności. Dziwni ludzie, lokalni zwyrole, potencjalne pułapki rozstawione w nieoczekiwanych miejscach, suche relacje… Każda z tych rzeczy może mieć związek z wydarzeniami, ale też wcale nie musi. Za to wszystkie przypominają, jaki naprawdę jest świat, jak mało bezpieczeństwa w nim znajdujemy.
Czytelnik też staje się kotem w ciemnościach, który przemierza miasto i widzi więcej, ale niekoniecznie wszystko pojmuje. Narracja jest wyważona i zimna, bohater nie użala się nad sobą, przez co jego opowieść (prowadzona, przypomnę, z perspektywy odległej, dorosłej) jest mało emocjonalna. Kiedy wydawało mi się, że powinien być w niej wyrzut, znowu był chłód. Prowokowało to pytanie o to, kim jest opowiadający o swojej młodości mężczyzna, gdzie zaprowadziła go własna historia, jak bardzo zmienił się jego los. Ale, jak już wspomniałam, w „Tam, gdzie rozmawiają umarli” więcej tajemnic niż odpowiedzi.
I bardzo dobrze.
„Tam, gdzie rozmawiają umarli”, Brandon Hobson, Wydawnictwo Agora 2021, tłumaczenie: Jarek Westermark
Brak komentarzy