Czy można opowiedzieć, jak widzi się świat? Opisać obcym, po jakich chodzi się ścieżkach, jak zwija się kłębki myśli, jakie ma się prywatne symbole, nawyki, drzazgi i drobiazgi?
Rottenberg jest poruszona kierunkiem, w jakim zmierza nasza rodzima polityka i nie kryje swego nią rozczarowania. Wytyka ludziom koniunkturalizm, bojaźliwość i brak kręgosłupa moralnego. Czyni to z pozycji osoby, która już wycofała się z głównego nurtu, wykonała swoje zadania, ale która liczy, że jeszcze pojawi się powiew świeżości i w końcu nastąpi jakaś zmiana.
"Panny z Wesela" miały zaliczać się do herstorii. Wydźwięk feministyczny jest tu jednak ledwie słyszalny, a mężczyźni znowu zdominowali snutą opowieść. Wzór jej konstruowania nie został wcale przełamany. Przypuszczam, że stało się tak nie dlatego, że autorka straciła swój cel z pola widzenia, ale dlatego, że brakowało jej gliny, z której mogła ulepić taką historię.
Książka jest zapisem stawiania pierwszych kroków poza kręgiem religijnej społeczności. To historia budzenia się do życia, uczenia się na nowo świata, wsłuchiwania się we współczesność, która dla zwykłych ludzi jest przezroczysta jak powietrze.
To bardzo szczera, wręcz ekshibicjonistyczna książka. Czasami czułam się, jakbym bezwstydnie podglądała czyjeś życie przez szparę w drzwiach, a czasami jakbym stała się słuchaczką wywodu kolegi po kilku kieliszkach, który jutro pożałuje, że zdradził mi zbyt wiele.