„Lata”, Annie Ernaux – RECENZJA

Annie Ernaux napisała książkę monumentalną, choć skromnych rozmiarów. Osadzoną w określonym kontekście, a przy tym bardzo uniwersalną. Wywód koncentruje się na realiach francuskich i przemianach, jakich doświadczył ten kraj od czasów II wojny światowej: algierska wojna o niepodległość, kolejne wybory, Wietnam i chyba najważniejszy przystanek – Maj 1968. Wydarzenia te, ważne dla tożsamości Francji, jej moralności i intelektualnej kondycji, umiemy jednak wpisać w szerszy kontekst, z którego wyłania się świat ponowoczesny, który wszyscy znamy.

Zadziwia mnie, że można pisać tak wzruszająco i syntetycznie. Skondensowana historia idei, przemian społecznych i politycznych aż trzeszczy od słów, których moc czuje się w trzewiach. Trzeba dużo zakreślać, przepisywać do notesu, myśleć. Może jest tak dlatego, że Annie Ernaux nie pisze tylko o tym, co się działo, ale przede wszystkim o tym, jakie wywoływało to emocje. Pisze, jak ludzie przeżywali kolejne wydarzenia, jakie żywili nadzieje, jak odnajdywali się w przeobrażającej się rzeczywistości. Fakty i uczucia. Historyków interesują te pierwsze, pisarkę wyłącznie duet.

W „Latach” świecą aksjologiczne latarnie morskie całego pokolenia. Szybujące i gasnące ideały, postęp technologiczny zaglądający pod strzechy, nieustannie przeobrażające się społeczeństwo. Ernaux wyskubuje z rzeczywistości to, co spajające, tworzy coś na kształt kroniki swoich czasów, kreśli mapę, z którą można przemierzać XX wiek.

Annie Ernaux ma odwagę kondensować i być głosem swojej generacji. Cały czas wybrzmiewa tu magiczne MY: czuliśmy, robiliśmy, chcieliśmy itd. „Lata” nie są rozprawą tkaną z wątpliwości. Są konkretne. Zdecydowane. Silne. Nie znajdzie się w nich usprawiedliwień. Ta opowieść to często droga biegnąca od wzniosłych marzeń do przyziemnej konsumpcji. Krzykliwe rewolucje zamienia się na pełne lodówki i wygodne kanapy. Przetrawia się kolejne dyskursy, opuszcza gardę, koncentruje coraz bardziej na sobie. Bez przerwy trwa dorastanie społeczeństw i ludzi, starzenie się twarzy i idei. Czytając „Lata”, mamy do czynienia z rozgrzanym szybkowarem, w którym buzują koncepcje i z którego cały czas uchodzi para.

„Dawne upodo­ba­nie do wspo­mnień wo­jen­nych wy­ga­sło. Cza­sem tylko za­tli­ło się jesz­cze przy de­se­rze i szam­pa­nie, re­ani­mo­wa­ne przez naj­star­szych, któ­rych słu­cha­no z tym samym po­błaż­li­wym uśmie­chem jak wtedy, gdy przy­wo­ły­wa­li Mau­ri­ce’a Che­va­lie­ra i Joséphine Baker. Więzi z prze­szło­ścią sła­bły. Ko­mu­ni­ko­wa­no się wy­łącz­nie w spra­wach bie­żą­cych”.

Obok wielkich wydarzeń, jest tu dużo o codzienności. O byciu kobietą, o rozmowach przy stole, o odczuwaniu świata. Osobiste impresje nie są jednak ofiarą złożoną z prywatności. Ujmuje mnie to, bo coraz częściej męczę się nadmiarem tego ogromnego JA pochłaniającego literaturę. „Lata” są autobiograficzne, ale to „autobiografia bezosobowa”, jak nazywa ją pisarka. W tej opowieści można się rozpoznać.

Nobel dla Ernaux naprawdę cieszy. Teraz zostaje czekać na kolejne przekłady — mam nadzieję, że równie dobre jak ten Magdaleny Budzińskiej i Krzysztofa Jarosza.

Brak komentarzy

Skomentuj