„Cukry”, Dorota Kotas – RECENZJA
Czy można opowiedzieć, jak widzi się świat? Opisać obcym, po jakich chodzi się ścieżkach, jak zwija się kłębki myśli, jakie ma się prywatne symbole, nawyki, drzazgi i drobiazgi?
Czy można opowiedzieć, jak widzi się świat? Opisać obcym, po jakich chodzi się ścieżkach, jak zwija się kłębki myśli, jakie ma się prywatne symbole, nawyki, drzazgi i drobiazgi?
Przemysław Wielgosz stawia klarowną tezę. Rasizm ma wymiar ekonomiczny i polityczny. Jako taki się narodził i jako taki umacnia się dziś. Żeby z nim walczyć, trzeba przyjąć optykę inną niż kulturowa. Zamiast skupiać się na tożsamościach, lepiej popatrzeć krytycznie na globalny kapitalizm.
Oksana Zabużko napisała powieść o ludziach ograbionych z prawa do szczęścia. O związku, w którym dźwiga się ciężki bagaż narodowej historii. Bo nie da się żyć dla siebie, nie da się mieć uśmiechu na trzy palce, kiedy dusza składa się z wypalonych dziur.
Uwaga Eisenberg jest znakomicie wyostrzona na współczesność. Mimo prawie osiemdziesiątki na karku autorka świetnie czuje dzisiejszy świat i potrafi o nim opowiadać.
Jak pisać o wojnie? Co to znaczy być reporterem wojennym i świadkiem historii? Nie ma lepszej książki, w której da się znaleźć odpowiedzi na te pytania. „Depesze” to klasyka literatury faktu, niepodważalny numer jeden dziennikarskiego rzemiosła i tekst, który nigdy się nie zestarzeje.
Słowacka mikropowieść o wiejskiej dziewczynie skazanej za czary nie wychodzi poza schemat. Nie muszę streszczać fabuły, żebyście mogli ją sobie wyobrazić. Środkowoeuropejskie „Czarownice z Salem” realizują uniwersalny scenariusz i nie zabierają nas dalej. Szkoda.
Paco Roca narysował osobisty komiks o utracie ojca i sięganiu wspomnieniami do ulotnych chwil dzieciństwa. Udało mu się oddać ich ciepło, przytulną intymność i stworzyć swoimi rysunkami bardzo kameralny nastrój.
Takie reportaże zazwyczaj szybko się starzeją, ale z tym jest na odwrót. Książkę czyta się dziś uważniej. W kontekście obecnych wydarzeń wiele spostrzeżeń autora wydaje się szczególnie cennych. Wyłania się z nich Rosja, która jest zdolna zaakceptować niejedno kłamstwo, Rosja dziwna i szalona, ale niestety w tym najbardziej niebezpiecznym sensie.
David Bowie w 1976 wysiadł na Dworcu Głównym, przeszedł się po stolicy i kupił płytę „Śląska” w pobliskiej księgarni. I do tej Warszawy, miasta dyszącego w szarzyźnie komuny, zagląda Dorota Masłowska. Pretekst mamy więc muzyczny, ale w tle historii słychać raczej inny podkład, trochę bigbitowy, a trochę po polsku groteskowo-poważny.
Anomalia to hicior minionego roku. Francuska powieść dorobiła się Nagrody Goncourtów i milionów czytelników. W Polsce sprzedała się na pniu i Wydawnictwo Filtry niedawno zamówiło dodruk. Skąd ten sukces?
To kolejna książka, która przypomina, że naród nie jest tworem naturalnym, a konstruktem o wcale nie tak długiej historii, jak wielu by się wydawało. Gdy pomyślimy w ten sposób o polskości, będziemy zmuszeni zmierzyć się z wieloma pytaniami i zweryfikować wiedzę ze szkolnych podręczników.
Zieje z „Człowieka, który znał mowę węży” smutek i żal za czymś, co kiedyś było fundamentem ludzkiego ja i genem każdej opowieści. My, kolejne pokolenia, nieme jak mrówki, zapomnieliśmy, co straciliśmy. Las już nie jest naszym domem, nikt nie mówi mową węży.
Jak już wielokrotnie powiedziano, Kreitman zrobiła rzecz nowatorską, czyli napisała w latach 30. żydowską powieść feministyczną. Przyjęła znaną sobie perspektywę i obnażyła los kobiety – postaci niewidzialnej, lekceważonej i zawsze zależnej od mężczyzn. Dziś odkrywamy taką twórczość i oddajemy jej należne miejsce w historii literatury.
Rottenberg jest poruszona kierunkiem, w jakim zmierza nasza rodzima polityka i nie kryje swego nią rozczarowania. Wytyka ludziom koniunkturalizm, bojaźliwość i brak kręgosłupa moralnego. Czyni to z pozycji osoby, która już wycofała się z głównego nurtu, wykonała swoje zadania, ale która liczy, że jeszcze pojawi się powiew świeżości i w końcu nastąpi jakaś zmiana.
Nie to, że rysunki mi się nie podobały – są tu przyjemne światłocienie rzucane przez dorodne drzewa i elegancko zgaszona kolorystyka w duchu Alabamy – po prostu chciałbym, żeby ilustracje były bardziej autonomiczne i niezależne od tekstu. Żeby niepokoiły, wciągały i emanowały złem, które dojrzewa w ciszy miasteczka Maycomb.
"Panny z Wesela" miały zaliczać się do herstorii. Wydźwięk feministyczny jest tu jednak ledwie słyszalny, a mężczyźni znowu zdominowali snutą opowieść. Wzór jej konstruowania nie został wcale przełamany. Przypuszczam, że stało się tak nie dlatego, że autorka straciła swój cel z pola widzenia, ale dlatego, że brakowało jej gliny, z której mogła ulepić taką historię.
Każdy wie, że Warszawa była po wojnie doszczętnie zniszczona. Ale nie każdy zastanawia się, jak z dymiących zgliszczy wyłoniło się na powrót miasto. Grzegorz Piątek wraca do lat 1944-1949 i opowiada o stwarzaniu stolicy na nowo.
Kasper Bajon ma wygląd surfera i duszę poety. Może dlatego opowiada niespiesznie, tuła się od wątku do wątku, przygląda z namysłem okruchom przeszłości i płynie na fali erudycyjnego romantyzmu.
Balansowanie na granicy sztampy i dobrej obyczajówki jest ryzykowne. Czyta się dobrze, wniosków po lekturze nasuwa się całe mnóstwo, ale trzeba przełknąć porcję nieco pospolitej strawy. To trochę tak jakby zjeść hamburgera i mule w białym winie jednocześnie.
Zaczynam mieć alergię na okładkowe ochy i achy. „Porywająca, niesamowita i błyskotliwa” często okazuje się po prostu TAKA SOBIE.
Książka jest zapisem stawiania pierwszych kroków poza kręgiem religijnej społeczności. To historia budzenia się do życia, uczenia się na nowo świata, wsłuchiwania się we współczesność, która dla zwykłych ludzi jest przezroczysta jak powietrze.
Udało się Burnsowi zbudować mroczny klimat. Taki wilgotny, ciemny, nawet trochę obrzydliwy. Czuć go starym filmem na VHS, Lovecraftem, czasem voodoo czy innym bagiennym strachem. Grasują w nim nieokreślone siły, rozpychają się wykręcone moce, a sielankowy krajobraz przedmieść tylko je podkręca.
Dobrze się czyta Rokitę. Pisze w sposób zwarty, szczery, nieprzekombinowany. Kroi na krótkie rozdziały, wymyśla zabawne metafory. Umie przerzucić most między tym, co prywatne a tym, co dotyczy ogółu. Wyciąga wnioski, nie daje się zbałamucić dygresjom.
"Lajla znaczy noc" jest kalejdoskopem, w którym oglądamy migawki z historii Andaluzji. To stop-klatki z czasów, kiedy Półwysep Iberyjski był arabskim kalifatem, opowieść o dziejach kształtowanych przez islam i rozważania na temat dzisiejszego identyfikowania się Hiszpanów ze spadkiem po tym okresie.