„Człowiek, który znał mowę węży”, Andrus Kivirähk

Długo o tej książce nie zapomnę. Chociaż pełna utartych rozwiązań, zaskakuje i wytrąca z wyżłobionych przez baśnie kolein. Przekracza gatunki i wymyka się syntetycznym podsumowaniom. Jest taka, jak lubię – mądra, mroczna, świeża i pierwotna.

Już tylko garstka ludzi żyje w lesie i pamięta o dawnych zwyczajach. Inni opuścili knieję, zamieszkali w wioskach i zapomnieli o własnych korzeniach. Leemet dorasta zgodnie z tradycją: żywi się mięsem i sowimi jajami, pielęgnuje pamięć o mitycznym Północnym Gadzie strzegącym swego ludu, i, co najważniejsze, zna mowę węży. Język tych stworzeń jest językiem lasu, który pozwala komunikować się z niektórymi zwierzętami, doić wilki, zdobywać pożywienie i przyjaźnić się ze żmijami. Dzięki niemu człowiek ma więź z otoczeniem, umie słuchać, jest bezpieczny i stanowi część estońskiej kultury.

Niestety chłopak jest już ostatnim, który włada wężową mową. Inni odeszli zafascynowani cywilizacją przywiezioną do Estonii przez rycerzy i mnichów. Zaczęli uprawiać zboże, wypiekać chleb i modlić się do Jezusa. Odwrócili się od dawnych ziomków, zapomnieli języka węży, odcięli się od własnej przeszłości.

Fabuła iskrzy właśnie na granicy tych porządków. Baśń siłuje się z religią, jeden świat umiera, by drugi mógł się narodzić. Wiara w boga jest tylko kolejnym etapem poszukiwania, przejściem od doświadczenia do transcendencji, ale i zjawiskiem mniej racjonalnym. Andrus Kivirakh dokonuje ciekawego odwrócenia. Wieś nie symbolizuje postępu, a ignorancję. Wieśniaków stać jedynie na tępe naśladownictwo i poddaństwo. Godzą się na poniżenie i złe traktowanie. Wybierają żmudną orkę zamiast łatwego (dzięki mowie węży) zdobywania mięsa. Kłaniają się, harują i są pełni przesądów oraz naiwności. Wynoszą na piedestał wszystko, co cudzoziemskie, depcząc tym samym własną kulturę. Mają kompleks niższości, są słabi, wręcz głupi.

Inaczej jest w lesie. Tam króluje prastara mądrość zrodzona z natury. Ludzie są wolni, robią, co chcą, nikt nimi nie rządzi. Panuje w nim niezmącona równowaga, a jeśli dzieją się rzeczy dziwne, to wynikają z logiki mitu. Nie jest to kraina zaklęć i sił nadprzyrodzonych – nawet ci, którzy czczą duchy w starym gaju, wprowadzają innowacje i wykraczają poza ortodoksyjne praktyki. Kivirakh zręcznie konstruuje siatkę znaczeń, tworząc warstwy z elementów fantastycznych i niesamowitych. Nie pakuje ich do jednego worka, rozróżnia je i ukazuje w ten sposób dokonującą się ewolucję systemów wyobrażonych. Weźmy wieśniaków, którzy zapomnieli o dawnych prawdach. Ich pamięć stała się tak mętna, że zaczęli wymyślać bajki, chociaż prawdziwe sekrety lasu (w przyjętym przez mit porządku) mają za bzdury. I tak nie wierzą w więź z wężami, ale Leemet tłumaczy im, że wilkołaki nie istnieją, szaman nie przegania chmur, a rozmowa z ptakami jest niemożliwa. Do tego przybyli z daleka ludzie zaserwowali im chrześcijaństwo, które są w stanie pojmować jedynie w sposób dosłowny i ludyczny.

Niestety życie w lesie powoli gaśnie. Nie rodzą się kolejne dzieci, wszystko butwieje. Ten świat nie ma już szans. Umiera, gnije i zasypia pod warstwą mchu. Mógłby go uratować tylko Północny Gad, ale żeby go obudzić, trzeba wiary i gotowości tysięcy, a tych już nie ma. Powieść o końcówce tego życia, o odchodzącym micie i próbie jego ratowania jest bardzo magiczną wyprawą do krainy resztek nadziei, które kiełkują na pierwotnej glebie, wyściełającej legendy i wszystkie powtarzane historie.

Zieje z „Człowieka, który znał mowę węży” smutek i żal za czymś, co kiedyś było fundamentem ludzkiego ja i genem każdej opowieści. My, kolejne pokolenia, nieme jak mrówki, zapomnieliśmy, co straciliśmy. Las już nie jest naszym domem, nikt nie mówi mową węży.

Kivirakh Andrus, Człowiek, który znał mowę węży, wydawnictwo Marpress, tłum. Anna Michalczuk-Podlecki

Brak komentarzy

Skomentuj