Książka Camille Laurens "Dziewczynka" leży na drewnianym stole

„Dziewczynka”, Camille Laurens – RECENZJA

Camille Laurens nie nazywa rzeczy po imieniu – ona wykrzykuje ich nazwy. Wygłasza swój manifest, oskarżając patriarchalny świat i niewidzialne prawo, które od niepamiętnych czasów spycha kobiety na margines społeczeństwa.

Streszczając losy jednej kobiety, Laurens opowiada o całym spektrum przewin. Zaczyna od początku, czyli od ciążowych przekonań, że dziewczynka zabiera matce urodę, wywołuje torsje, kradnie libido. Oczywiście nie przedłuża rodu, nie podsyca dumy dziadka i ojca. Niby to nic takiego, że nie jest chłopcem, jednak „ale” będzie wisiało w powietrzu już do końca jej dni. Będzie rzutowało na wychowanie, pracę, obowiązki, miejsce w szeregu. Będzie brzmiało w dowcipach, w powieściach, kulturze, a szczególnie w języku, na którym zbudowana jest codzienność. Potem ona, dziewczynka, sama będzie trzymać kciuki za chłopca w swoim brzuchu. Lub wychowując córkę, zda sobie sprawę, ile męskich prawd już zinternalizowała. Bo ta książka jest przecież i o tym, jak w samych kobietach osadza się męski osąd.

„Dziewczynka” sprawia wrażenie autoterapii. Camille Laurens tak naprawdę nazywa się Laurence Ruel, czyli nosi imię książkowej bohaterki. Pisarka w swojej twórczości miesza fikcję z wątkami autobiograficznymi. Z czytelnikami dzieli się własnymi przeżyciami, oddając prozie autentyczne traumy i doświadczenia. „Dziewczynka” to powieść, w której jak w bursztynie z zatopionymi szczątkami kenozoiku, tkwi odrobina osobistego preparatu. Nie wiadomo jednak, ile go jest i czy powinien być kluczem do czytania tej książki. Camille Laurens wybiera przecież fikcję, a zatem powieściowa Laurence nie nosi jej twarzy. Zresztą nie o dosłowność i faktograficzną dokładność tu chodzi. W opisanej historii mają się przeglądać dziewczynki tego świata – nawet jeśli mają inne doświadczenia, wszystkie próbują pokonać te same trudności.

To nie jest mój ulubiony sposób uprawiania literatury. Książki-atomówki, uwalniające potężną energię oskarżeń, ale pozbawione balansu i światłocieni są dla mnie zbyt dydaktyczne w swojej wymowie. Oczywiście czuję ich radioaktywny powiew, przecież jestem dziewczynką, znajduję w tekście Laurens zdania, o które potykam się jak o wysoki krawężnik i ciężko mi pędzić dalej. Nie chodzi również o nieugaszony gniew autorki – raczej o archaiczną formę.

Feminizm XXI wieku jest już inny i może dlatego użyte przez Camille Laurens środki wyrazu bywają drażniące. Czytając tę książkę, trzeba pamiętać o kontekście. A jest nim Francja od lat 60. do mniej więcej przekroczenia progu millennium. To czas, w którym dopiero rodziła się rewolucja seksualna, a na drugiej fali feminizmu wykluwało się nowe spojrzenie na obyczajowość. Był to czas nazywania, dostrzegania, dyskusji o ciele, seksualności i aborcji. Lepiej rozumiem „Dziewczynkę”, gdy czytam ją jak zapis doświadczeń tamtego pokolenia. W co były wyposażone urodzone wtedy kobiety? Jak mierzyły się z życiem bez języka i narzędzi, które dał nam współczesny feminizm? Bez takich tekstów ciężko to sobie wyobrazić.

Mimo wszystko nieco przeszkadza mi, że Laurens bazuje na ostrych, ale już oczywistych diagnozach. Widać to zarówno w formie, jak i treści. Francuska pisarka decyduje się na grę z perspektywą i przykłada różne obiektywy do życia swojej bohaterki. Narrator zwracający się do Laurence w drugiej osobie liczby pojedynczej płynnie przechodzi w tryb pierwszoosobowy, zmian jest kilka, wszystkie dokonują się w założonym z góry rytmie. Czytelnik różnie się w tych narracjach czuje, ale pozwala to książce czasem przyspieszać lub podkręcać temperaturę wywodu. Każe też, co najciekawsze, zastanowić się, kiedy kobieta mówi tak naprawdę za siebie (zarówno Laurence, Camille, jak i każda z nas). Zastanawiam się jednak, czy nie jest to zbyt przekombinowane. Bo połączone z werwą do stawiania mocnych tez i bezkompromisowych diagnoz tworzy psychoanalityczną bombę, która pobłyskuje siermiężnością i sprowadza dyskusję na zbyt utarty szlak. Freudowskie teorie pojawiające się w „Dziewczynce”  nie wystarczą, by opowiadać dziś o kobietach. Co więcej, cała część poświęcona drugiemu dziecku, postawiona w świetle psychoanalizy, raczej się spłyca, niż pogłębia. 

Oczywiście nie da się nie zauważyć, że „Dziewczynka” porusza kwestie, które są nadal palące. Weźmy okołoporodowy wątek, któremu poświęcona jest druga część „Dziewczynki”. Chyba każda kobieta, która ma za sobą doświadczenie narodzin dziecka, czyta go spięta jak struna. My się ciągle boimy. Drapieżna walka nie oznacza porzucenia strachu. Możliwe, że zawsze będziemy w nim trwać i dlatego musimy najpierw nazywać, żeby później stwarzać inny świat. Zwłaszcza że język w „Dziewczynce” ma status sprawcy, bo to on osacza, trywializuje i pozwala na dominację. 

Camille Laurens zderza nas z realnymi konsekwencjami funkcjonowania w społeczeństwie wyściełanym mizoginią (często przebraną w piórka żartu, luzu, dystansu). Robi to w nieco sfanatyzowany sposób, ale też szczerze porusza, ściska za gardło, czasami wstrząsa. Zbiera dowody na opresyjność świata i mierzy się z cierpieniem, wobec którego nie powinno się pozostawać obojętnym. Jej książkę czyta się z przejęciem i licznymi przystankami w miejscach, w których przypominają się własne, często przemilczane historie. Ich ciągłe reprodukowanie się jest ostatecznym argumentem, by temat roztrząsać, a o prawach kobiet mówić jak najgłośniej.

Przekład: Elżbieta Janota i Karolina Sojka
Wydawnictwo Relacja 2023

Kalina Downarowicz

Brak komentarzy

Skomentuj