„Badania terenowe nad ukraińskim seksem”, Oksana Zabużko – RECENZJA

Jak kochać drugą osobę i samego siebie, gdy świat wydrwił naszą wrażliwość i zniszczył godność? Społeczeństwo wzgardzone, upadłe, wyrugowane z nadziei i szacunku do siebie, odbiera umiejętność kochania. Oksana Zabużko napisała powieść o ludziach ograbionych z prawa do szczęścia. O związku, który niesie na swoich barkach ciężki bagaż narodowej historii. Bo nie da się żyć dla siebie, nie da się mieć uśmiechu na trzy palce, kiedy dusza składa się z wypalonych dziur.

Pisarka świadomie zalewa nas w „Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem” fizycznym smutkiem. Fale rozwleczonych zdań to prawdziwe tsunami, niosące cały brud napotkany na swej drodze. Groźne, ciemne, ale również silne i imponujące. Taka proza rzuca wyzwanie, nie koło ratunkowe.

Książka ma głęboki wydźwięk polityczny. Weźmy na przykład to porównanie kultury amerykańskiej i ukraińskiej: „nie znacie stanu podległości niezwyciężonemu, metafizycznemu złu, kiedy od was kompletnie nic nie zależy”. Umysł skolonizowanego, uległość kobiety, całkowita rezygnacja z domagania się własnych praw (wręcz niezadawanie sobie sprawy z takiej możliwości) są w centrum rozważań bohaterki „Badań terenowych nad ukraińskim seksem”. W eseju poświęconym powieści Zabużko pisze, że „historia łamie narodom kręgosłupy” i mówi o literaturze, jako formie narodowej terapii. Ukraińska pisarka stawia przed kulturą zadanie (wybrzmiewa to zwłaszcza na kartach „Planety Piołun”); w wywiadzie dla Pisma mówi, że kultura „rodzi się z odpowiedzi na zło”. Zdecydowanie można wyobrazić tak sobie poczęcie tej powieści.

Na pierwszy plan wyłania się jednak głos kobiecy. To strumień myśli, który można nazwać intensywnym feminizmem dojrzewającym na gruncie postkomunistycznym. Bohaterka dogrzebuje się do motywacji i przyczyn nieudanego związku z iście psychoanalitycznym zacięciem. Dlaczego bywała uległa? Dlaczego jej historia miłosna miała czasami smak upokorzenia? Dlaczego nie mogła mieć orgazmu, życiowego happy endu i przyszłości, która by się z niego zrodziła? Wydaje się, że prawo do szczęścia zostało jej odebrane jeszcze zanim pojawiła się na świecie. Scenę osnułoby pewnie przygnębienie, gdyby nie górujący nad nim gniew. Tu nie ma żadnego saudade, to nie ból istnienia, ani pogodzenie się z przemijaniem — tu pali się ogień i rozkwita wzburzenie podsycone przez ostry jak brzytwa umysł.

Na konicec bądźmy szczerzy. Z niełatwym zadaniem mierzymy się, czytając Zabużko. Przedzieramy się przez rekordowo długie zdania, gubimy w ich emocjach i złożoności, męczymy się tekstem, cofamy o kilka stron, odkładamy książkę, a potem do niej wracamy. Ale tak to jest, gdy ma się do czynienia z literaturą daleką od przeciętności.

Brak komentarzy

Skomentuj