„Przerzut”, Phil Klay – RECENZJA

Przerzut ukazuje się u nas prawie 10 lat po swojej amerykańskiej premierze. Założę się, że w 2014 wybrzmiewał mocniej, ale rozwój wypadków na świecie dowiódł, że nigdy nie ma złego momentu, by przypomnieć o tym, że wojna to straszny syf.

Na książkę składa się dwanaście opowiadań pisanych z perspektywy żołnierzy marines. To kilkanaście par oczu, którymi patrzymy pod słońce Iraku i Afganistanu. Przenosimy się do amerykańskich baz wojskowych, by zobaczyć, jak bojowo nastawieni chłopcy wkraczają w dorosłość podczas zagranicznych interwencji zbrojnych i przekonać się, jakim cieniem kładzie się to na ich życiach.

Kluczowy jest tytułowy przerzut, czyli powrót z ukończonej misji. Następuje koniunkcja sfer i ze świata potworów trzeba przeskoczyć na zielone łąki Ameryki. Zawiesić na haku mundur, wrócić do języka obcego cywili i nadać kształt swojej opowieści. To właśnie moment, w którym marines dostrzega Phil Klay. Sam służył w piechocie morskiej i jest weteranem wojny w Iraku, więc wie, o czym mówi. A, co równie ważne, wie, JAK mówić.

W świat amerykańskich wojen zabiera nas przede wszystkim język – żołnierski, spuchnięty od przekleństw i bojowej terminologii, zaminowany skrótami i kodami. Jest dowodem przynależności, może pomóc w robieniu roszad w hierarchii wyznawanych wartości, może stać się wygodną maską, za którą łatwo się skryć. Nic dziwnego, że marines dostają go razem z przydziałowym wyposażeniem. Natomiast Klay, precyzyjnie go odwzorowując, zapewnia czytelnikowi pełne zanurzenie w odmiennej, militarnej rzeczywistości. Trzeba się nauczyć słuchać żargonu koszar i przestawić na ich brzmienie, żeby brnąć przez taką prozę. Na szczęście ułatwia nam to znakomity przekład Krzysztofa Cieślika, który melodię żołnierskiego języka słyszy bezbłędnie i przez 300 stron uprawia nieprawdopodobne wygibasy słowne. Jedziemy dzięki niemu po bandzie, a o to w tej książce chodzi.

Wojna światów

Powrót do cywila rzuca żołnierzom narracyjne wyzwanie. Muszą się zdecydować, jak opowiadać o wojnie. Wejść w kamasze weterana, jakiego wyobrażają sobie ludzie. Czasami przydają się heheszki i przechwałki, czasem uderza się w smutne tony, ale tak naprawdę brakuje języka, za którym można się poczuć bezpiecznie jak za kewlarem. Zasady gry zmieniają się zbyt gwałtownie. Żyjesz w dwóch światach – w jednym dzieci są niewinne, w drugim podkładają bomby – pytanie brzmi, czy sprzeczne postawy, jakie to w tobie uruchamia, pozwolą ci zachować równowagę ducha.

„- Ten chłopiec ma góra pięć, sześć lat – powiedziałem. – Nawet nie wiedział co robi.
 – A to dla mnie niby jakaś różnica? – odparł. – Ja nigdy nie wiem, co robię. Czemu idziemy w teren. Jaki w tym sens.”

Tego sensu można szukać i nigdy go nie odnaleźć. Klay pisze bardzo bezpośrednio o tym, jak człowiek zagląda śmierci w oczy, albo patrzy na jej plecy. Jak to jest zabić? Co się czuje, gdy odbiera się życie na współczesnej wojnie? Przecież starcia z wrogiem twarzą w twarz należą już do rzadkości. Dziś ściąga się ich z daleka i obserwuje przez kamerę termowizyjną. Co z odpowiedzialnością? Przecież możesz być tylko gościem z całej jednostki artylerzystów, którzy właśnie odpalili baterię rakietową. Czasami po prostu nie wiesz, czy faktycznie zabiłeś, nie możesz pójść i sprawdzić. Jeśli zaś jesteś tego pewien, to możesz przyjmować pochwalne poklepywania po plecach albo udawać, że nic się nie stało:

 „Wróciliśmy z Timiastym prosto do blaszaka, w którym razem mieszkaliśmy. Nie chcieliśmy gadać z nikim innym. Siadłem do swojego PSP, grałem w Grand Theft Auto, a Timiasty wyjął swoje Nintendo DS i grał w Pokemon Diamond”.

Śmierć spotyka też twoich kumpli i, co najważniejsze, może spotkać ciebie, a przez to, że o tym wiesz, ciągle czujesz jej oddech na karku.

To nie Call of Duty

I tak jak w przypadku wojny w Wietnamie swoją formę i styl znalazł w Depeszach Michael Herr, tak Klayowi udało się pokazać współczesne wojny Ameryki. Jest  bardzo dobry w krótkiej formie. Umie nasycać tekst emocjami, sięga po niewymuszony dowcip i zwraca uwagę na to, czego nie widzą inni.  W Przerzucie wskazuje na liczne problemy amerykańskiej armii, drwi z biurokratycznych absurdów, głupio wydawanych pieniędzy, naiwności i bezcelowości wielu działań. Ale nie porywa się na żaden pacyfistyczny manifest, nie krytykuje otwarcie polityki swojego kraju, ani nie stawia prostych diagnoz. Skupia się raczej na oddaniu głosu przeciętnemu chłopaczkowi, który został żołnierzem i poleciał na drugi koniec świata, walczyć za Amerykę, a wrócił do niej jako zupełnie inny człowiek.

Przeczuwam, że w Stanach więcej to znaczy, bo Klay rozbija mityczny wizerunek żołnierza piechoty morskiej. Wystarczy wejść na stronę marines, żeby zachłysnąć się obficie polukrowanym patosem i poczuć jak lepiej uzbrojony Rambo. Na filmikach promujących rekrutację do armii wali się świat, upadają wieżowce, burzą wody oceanu, a na straży stoją oni, marines, schludni i dumni obrońcy narodu. Kiedy bohaterowie Przerzutu trafiają do cywila, są zmuszeni ustawić względem tego obrazka swoją psychikę. 

Wojna to machina, w której ciężko zachować człowieczeństwo i indywidualizm. Portrety marines nakreślone w Przerzucie je wskrzeszają, pokazując uczucia tych, którzy nie zwykli się z nimi obnosić. Jest to perspektywa niepokojąca, czasem rozdzierająca serce, a czasem betonująca je jeszcze mocniej.

Phil Klay stara się nam powiedzieć, żebyśmy nie wierzyli w starannie wytwarzany wizerunek wojen. Żyjemy w czasach, w których część ludzi uwierzyła w ich czyste oblicze: w punktowe ataki, operacje specjalne wykonywane z precyzją skalpela, niezawodność dronów. Rozwój technologii sprawił, że łatwiej odciąć się od konsekwencji, ale to nie znaczy, że te nie istnieją. Przerzut o tym przypomina, bo na powrót stawia w centrum człowieka. A skoro zastanawiamy się nad jego uczuciami, wojna staje się mniej syntetyczna.

Phil Klay, Przerzut, Cyranka 2023, przekład: Krzysztof Cieślik

Brak komentarzy

Skomentuj