„Kresy. Ars moriendi”, Agnieszka Rybak i Anna Smółka – RECENZJA

Nie sądziłam, że ta książka mnie tak wciągnie. Na swój sposób się jej bałam. Opasła, poruszająca trudną tematykę, wychodząca na spotkanie demonów historii, okazała się jednak absorbującą lekturą.

Z ośmiu rozdziałów wyłania się interesujący obraz Kresów. Niewyidealizowanych, żywych, skomplikowanych. Autorki opowiedziały w nich kilka odrębnych historii związanych z konkretnymi rodzinami i wątkami. Każda z nich jest nieco osobnym światem, chociaż wszystkie tworzą kresowy kalejdoskop. Niektóre wydawały mi się barwniejsze, bo miały w sobie coś fabularnego, sagowego, gawędziarskiego, inne były już pisane z perspektywy dziennikarskiej, jedna nawet śledczej. Wolałam te pierwsze, bo działały na wyobraźnię, koncentrowały się na kresowych rodzinach i prawiły o Kresach z perspektywy bardzo ludzkiej, codziennej, choć były to analizy typowo historyczne. Teksty, które podążyły w innym kierunku, choć były interesujące, trochę mi nie pasowały do całości. Zdaję sobie jednak sprawę, że losy Cmentarza Orląt Lwowskich i tajemnic z nim związanych mogą być dla niektórych czytelników właśnie najciekawszym wątkiem tej książki. Może jednak po kolei.

W pierwszych rozdziałach śledzimy losy kilku pokoleniom kresowych rodów. Bardziej i mniej znanych. Dzięki niektórym przyglądamy się olbrzymiemu rozwarstwieniu społecznemu na tamtych ziemiach. Życie szlacheckich rodzin jest często pełne szalonego przepychu i obyczajów, które są obce okolicznym mieszkańcom. Chyba najlepiej obrazuje to sposób nakrywania stołu u jednej z nich:

„delikatna angielska porcelana, błysk kryształów, szczękające sztućce, półnoże, półwidelce, minikorkociągi, ćwierćszczypce, pędzelki do mieszania szampana w kieliszkach i łyżka do wyjmowania wiśni z koktajli.”

Wykształceni, uprawiający herbaciane róże, kolekcjonujący dzieła sztuki, posiadający bogate biblioteki, zarządzający wielkimi gospodarstwami Polacy – a wokół nich prości chłopi, żyjący w drewnianych chałupach, pozbawieni własności, a do tego innego wyznania i narodowości. To nie mogło się dobrze skończyć. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie jest moją intencją usprawiedliwianie zbrodni, które majaczą się na horyzoncie dworskich żyć. Po prostu ten kontrast uzmysławia głębię podziałów i różnic, które przecinały kresowe społeczeństwo. Łatwo było potem podsycić nienawiść, która doprowadziła do wielu tragedii.

Choć dzieje Narutowiczów, Orłowskich, Skirmuntów, Oziewiczów, Woyniłłowiczów i Baworowskich się różnią, wszystkimi targają wojny. Te światowe, a także lokalne. Każdy ród przeżywa ten sam zachód epoki, nieuchronny koniec ówczesnego świata. Czytając, cały czas mamy tę świadomość, dlatego jest to lektura pełna goryczy. Niezależnie od tego, czy historia prowadzi na Syberię, do Kazachstanu, czy do polskich miast, zawsze jest to meta bolesna i niechciana.

Ta książka miała dla mnie też osobisty wymiar. Moja rodzina pochodzi z Kresów. Jedna odnoga pielęgnowała rozbuchane szlacheckie tradycje, druga pochodziła ze wsi albo drobnego mieszczaństwa. Przetrwało wiele opowieści, trochę pamiątek (w tym zdjęć i dokumentów), które wpisały się moją i rodzinną tożsamość. Może dlatego „Kresy. Ars moriendi” czytałam z dużym zainteresowaniem i uważnością.

Na koniec, dość dygresyjnie, podzielę się zanotowanym cytatem:

„W Polsce łatwiej o powstańców niż o czytelników”

Cytaty:

Kresy. Ars moriendi, A. Rybak, A. Smółka, Wydawnictwo Literackie 2020, s. 286.
Kresy. Ars moriendi, A. Rybak, A. Smółka, Wydawnictwo Literackie 2020, s. 419.

Brak komentarzy

Skomentuj