„Sny o pociągach”, Denis Johnson – RECENZJA
Po kilku pierwszych stronach nastawiłam się na surową opowieść, którą będę żuć jak kawał krwistego steka. Główny bohater pachniał mi testosteronem wymieszanym z tanią whiskey i już byłam pewna, że czeka mnie wyprawa kierowana przez zdegenerowanego przewodnika. Okazało się jednak, że podobnie jak w życiu, pierwsze wrażenie może być bardzo mylące.
Train blues
Powieść, a raczej nowela Denisa Johnsona jest osadzona w czasach, gdy po wielkich połaciach Ameryki grasowały stada wilków i kojotów, w rzekach skakały dorodne pstrągi, a Indianie żyli jeszcze poza rezerwatami. To jednak schyłek tej epoki.
Jednym z powracających motywów jest kolej żelazna, której dźwięk słychać z niemal każdego zakątka kontynentu. Pociągi pokonują głębokie kaniony, przejeżdżając po ażurowych konstrukcjach mostów, a postęp przychodzi razem z nimi i rozchodzi się równie prędko jak świst lokomotywy po prerii. Czujemy to zwłaszcza wtedy, gdy w jednej ze scen z okna wagonu wychyla się sam Elvis Presley, symbol nadchodzącej ery masowej rozrywki. Właśnie w takich okolicznościach Denis Johnson prowadzi swoją opowieść o prostym i zarazem złożonym losie człowieka.
Jak wino, jak rdza
Głównego bohatera poznajemy w sile wieku, w momencie gdy ulega brutalnemu impulsowi. Chwilę później widzimy w nim prostego robotnika fizycznego, zwyczajnego męża i ojca, mało lotnego faceta swojej epoki. Jego zalety uwidaczniają się dopiero z biegiem czasu i nie są wcale wachlarzem cnót i talentów. To zupełnie przeciętny człowiek, niepopełniający zbyt wielu błędów (choć ma ich kilka na koncie) i niewykazujący się niczym nadzwyczajnym. Wydaje się, że kieruje nim instynkt, który przeobraża się z upływem lat – inne są jego podszepty za młodu, inne, gdy strzyka już w kościach.
Chyba dopiero wiek i ciężar doznanych krzywd nadają mu głębszy wyraz. Jest niczym przedmiot, któremu rdza dodała uroku i szlachetności. Zaczynamy darzyć go sympatią, między innymi dlatego, że nie rozpieszcza go życie. Jego straty i cierpienia budzą jakiś szacunek, łącza nas poprzez swoją ponadczasowość. Johnson nie potrzebował wielu stron, by ukazać proces dojrzewania, starzenia, krzepnięcia charakteru. Nie wiadomo kiedy przeszedł od wzburzonej krwi do uspokojonego tętna. Pokazał, jak rodzą się i umierają nadzieje, jak tli się i dogasa pożar, jak żyje się po coś i zupełnie bez niczego.
Siła mitu
Myślę, że Johnson nieprzypadkowo osadza akcję akurat w takim czasie i miejscu. Porzucenie współczesności wzmacnia wydźwięk jego prozy, dodaje jej mocy. Ta już nie pierwotna, ale ciągle młoda Ameryka ociera się o mityczność, a to przecież mit ma tłumaczyć świat, szukać jego sensu i wykraczać poza indywidualne doświadczenie jednostki. W ten sposób oddaje się ducha zbiorowości, wyraża uniwersalne prawdy, dociera do istoty rzeczy.
Dla mnie ta książka była niezwykle pełna, mimo niewielkiej objętości. Przeleciało przez nią życie, ukazał się w niej jego prozaiczny charakter. Nie jest to lektura, w której czytelnik się zatraca, to bardziej drzazga, która wbija się w umysł. Mała, niepozorna, ale wyraźnie obecna.
Denis Johnson, Sny o pociągach, Wydawnictwo Czarne 2021, tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka
Brak komentarzy