Black Hole, Charles Burns – RECENZJA
Kultura Gniewu wznowiła głośny komiks Charlesa Burnsa. To świetna okazja, by zapoznać się z dziełem zaliczanym do kultowych i legendarnych.
Zapraszamy na suburbia
W scenerii małego amerykańskiego miasta bujamy się z grupami nastolatków. Są w takim wieku, że często upijają się winem, którego nie mogą jeszcze sami kupić. Imprezują, gdy rodzice zostawiają im wolną chatę, palą dużo jointów, zakochują się w znajomych ze szkoły i uprawiają pierwszy seks.
Wszystko byłoby całkiem normalne, gdyby nie franca, przenoszące się drogą płciową paskudztwo, doprowadzające do deformacji ciała. Spotykamy więc ludzi z przeróżnymi defektami: małym ogonkiem, dodatkowymi ustami, wypryskami i innymi dodatkami. Zaraza wypala piętno wyrzucające poza społeczność i zbliża do siebie tych, których dotknęła. Nie wiemy o niej za wiele, czasami ma w sobie coś z tabu. Istnieje, ale taka niewyjaśniona, wyraźnie obecna, lecz nieprzegadana i bardzo tajemnicza.
Jesteśmy już prawie dorośli
Najprościej mówiąc, jest to historia o dojrzewaniu. Wychwycone są w niej te szczególne momenty, które mogą zaistnieć tylko na chwilę przed wejściem w dorosłość. Jest tu ładnie zamrożony czas szczenięcej naiwności, rozpędzonego parcia ku przyjemności mylonej z niezależnością. To wyzwalanie się spod kurateli rodziców, albo poprzedzający je mały bunt. Kiedy jeden z bohaterów krzywi się widząc program w TV, który pochłania jego rodziców, czujemy, że neguje w ten sposób ich sposób bycia. Sam szuka innych podniet, bo wartości byłyby tu jeszcze za mocnym słowem.
Obieranie swojej ścieżki to jedno. Konsekwencje takiej decyzji drugie. I może właśnie o to chodzi z zarazą. Franca jest właśnie konsekwencją, piętnem, śladem po przekroczeniu niewidzialnej granicy. Za plecami zostaje beztroska i zaczyna się życie z ryzykiem wyrzucenia poza społeczny nawias. Kiedy dotknięta chorobą Chris spotyka się ze zdrową przyjaciółką, dzieli je przepaść. Chodzenie do szkoły i na koncerty wydaje się już dziecinnym zachowaniem z innego świata. Franca coś zmienia nie tylko fizycznie. Chociaż trzeba przyznać, że jej natężenie jest różne. Jednych zmusza do opuszczenia starego życia, inni mogą schować zmutowaną zmianę pod koszulką i zachowywać się jakby nigdy nic.
Coś się czai w lesie
Fabuła wbrew pozorom nie jest bardzo skomplikowana. Obok panoszącej się zarazy i młodzieńczych wyskoków mamy wątek typowy dla horroru o zacięciu kryminalnym. Coś się czai w lesie. Ktoś rozwiesza złowieszcze lalki na drzewach. Zagrożenie wisi w powietrzu. Czyli atmosfera jakby żywcem wyjęta z Blair Witch Project, tyle że nie wiemy, kto jest wiedźmą. Do tego historia nie jest podana na tacy. Burns miesza czasy, niespodziewanie przechodząc z teraźniejszości do retrospekcji. Bywa to wymagające dla czytelnika, chociaż ostatecznie sprawia, że opowieść jest bardziej zagmatwana, a przez to ciekawsza. Można do niej wrócić, przeczytać komiks od nowa i popatrzeć na wydarzenia świeżym okiem.
Udaje się Burnsowi zbudować mroczny klimat psychodelicznego noir. Taki wilgotny, ciemny, nawet trochę obrzydliwy. Czuć go starym filmem na VHS, Lovecraftem, czasem voodoo czy innym bagiennym strachem. Grasują w nim nieokreślone siły, rozpychają się wykręcone moce, a sielankowy krajobraz przedmieść tylko je podkręca. Cały czas wydaje się, że zaraz wydarzy się coś strasznego, że za rogiem czyha potężna, zła siła. I to jest w tym komiksie najlepsze. Wykreowane napięcie każe czytać dalej, przez co ciężko komiks odłożyć, a tym bardziej o nim nie myśleć.
Czarna dziura na czarnych stronach
Treść dopełnia forma. Rozlewa się tu dużo czerni, przez co nawet wizualnie wpada się w czarną dziurę. Rzadko trafiają się jasne kadry. Burns raczej wydobywa kształty z mroku, a nie stwarza je na białym papierze. Dość charakterystyczne są u niego postacie. Bardzo do siebie podobne, wręcz zlewające się. Rozróżniamy je właściwie tylko po drobnych cechach: zadartym nosie, złączonych brwiach, okularach, grzywkach. Bez wyłapania znaków szczególnych możemy mylić bohaterów i zgubić się w fabule. Nie wiem, czy to zamierzony zabieg, czy jednak warsztatowa niedoskonałość. Dla mnie bywało to kłopotliwe, bo czasami musiałam cofnąć się o kilka stron, by upewnić, kto jest kim.
Epoka psychodeli
Nie da się czytać tego komiksu w oderwaniu od czasów, w których rozgrywa się akcja. Na każdej stronie czujemy, że jesteśmy gdzieś na przełomie lat 60. i 70. Jointy, długie włosy, psychodeliczny rock, ale przede wszystkim balansowanie na krawędzi systemu to składowe Black Hole. Epoka jest pokazana bez charakterystycznej radości, a wybrzmiewająca w niej wolność wiąże się z przyziemnymi trudami, np. biwakowanie w lesie to nie uduchowione zbliżenie z naturą. To brak prysznica, ciepłego obiadu i wygodnego łóżka. U Burnsa czasy wolnej miłości nie są sprowadzone do sloganu peace & love. Seks jest nie tylko wyzwalający. Może prowadzić do zakażenia, wiązać się z przemocą, a niespełniona miłość potrafi zrodzić groźną frustrację. Podobnie jest z używkami. Niewinne palenie trawy z kolegami ze szkoły przecina się z widokami meliny, w której się ją kupuje. Alkohol bywa pitym na spółę (i dla odwagi) winem lub przyczyną całkiem podłego zamroczenia.
Komiks jest czarno-biały, ale ukazana w nim moralność już nie. Gdyby tak na to spojrzeć, Black Hole staje się nie tylko mrocznym obrazem dojrzewania, lecz także dziełem krytycznym w stosunku do epoki. Nie piętnującym, ale komplikującym jej odbiór i rzucającym cienie na jej słynny blask.
Black Hole, Burns Charles, Kultura Gniewu 2021, tłum. Wojciech Góralczyk
Brak komentarzy