„Najada”, Zyta Oryszyn – RECENZJA

Wsi spokojna, wsi wesoła! Który głos twej chwale zdoła? Otóż słynne słowa wiersza Kochanowskiego brzmią komicznie i trywialnie w zestawieniu z „Najadą”. Wieś z powieści Zyty Oryszyn nie jest ani spokojna, ani wesoła i na pewno nie należy jej się tylko chwała. Jest za to stworzona z pięknych, ale nieidealizujących słów, które czynią ją poetycką, a jednocześnie bardzo prawdziwą.

Wznowienie tej książki jest otwarciem, z jakim Wydawnictwo Drzazgi pojawia się na rynku. Ta debiutancka dla autorki powieść powstała w latach 70. Jej powrót trafił na dobry grunt – dziś możemy odczytywać ją w duchu feminizmu i, w sposób krytyczny, na tle całej powojennej prozy chłopskiej.

Każdy czytelnik zwróci uwagę na pierwsze zdanie „Najady”. To jeden z takich początków, których się nie zapomina i które rozbudzają ciekawość lektury:

„Na zabawie w Przyrowie skrzypek Leon powiedział do harmonisty: – Ale morgi, no nie? – I przeciągnął Marychnie smyczkiem po pośladkach.”

Ujawnia się tu wszystko: styl, język, temat i charakter książki. Wydarzenia będą toczyć się przede wszystkim wokół Marychny, młodej, atrakcyjnej dziewczyny, która stoi u progu dorosłości. Mieszka z matką i dziadkiem, nigdy nie miała okazji poznać swojego ojca, który zginął przed jej narodzinami, a brat dawno już opuścił rodzinny dom i przeniósł się do miasta. Marychna jest tak naprawdę samotna. Nigdy nie były sobie bliskie z matką, chociaż pewnie mogłyby, gdyby przełamały pewne bariery. Dziewczyna jest pełna nienazwanej tęsknoty, nie czuje się dobrze na swoim miejscu, jest głodna sensu, który zmieniłby jej życie. A wokół toczy się to zwykłe, wiejskie i przyziemne – z wyjściami na targ, zrywaniem wiśni, doglądaniem gospodarstwa, zalotami adoratorów, potańcówkami i przesądami.

Kobieca perspektywa

I właśnie w niej, w przeciętności, czyhają różne pułapki. Zastawione głównie na kobiety, których los jest podporządkowany mężczyznom, choć prawdziwa siła drzemie w ich pracowitości, cierpliwości i godzeniu się z losem. To ostatnie jest chyba najgorsze, zwłaszcza widziane z dzisiejszej perspektywy. Nie ma tu miejsca na narzekania. Jest praca w kuchni, na polu, w sadzie. Raz trzeba ubić kaczkę, raz zawieść owoce na targ, a innym razem polewać chłopu wódkę do szklanek. Można też dostać smyczkiem po tyłku, po mordzie od męża, poronić w krzakach lub być obiektem kpin gromady popijającej mocne trunki pod sklepem. Trudno jest marzyć w takich okolicznościach, sięgać po prawdziwą miłość i działać w zgodzie ze sobą.

Kiedy poznamy myśli pani Białawskiej, matki Marychny, widzimy, jak to wszystko buduje skorupę. Gospodyni zastanawia się, skąd u niej takie zimne podejście do córki, do synowej. Dlaczego nie może życzliwiej, cieplej, otwarciej. I wydaje się, że to samo, co pozwala wytrwać, znosić ciosy od losu i ciężko pracować, oddala od innych i samego siebie.

Chłop chłopu nierówny

W „Najadzie” mężczyźni to nie są jednak po prostu czarne charaktery. I w nich kiełkują uczucia, dylematy, tęsknoty. Chociaż będą tacy, co wykorzystują swą dominację, piją i mają paskudne charaktery, są i inni, wrażliwsi, wcale nie mniej samotni od opisanych kobiet. Pierwszym jest dziadek Marychny, wspominający swą utraconą francuską miłość i chadzający samotnie na pole, by szukać na nim powiewów śmierci i życia, może sensów i myśli, może spokoju i samotności wspomnień.

Jest również Sawka, bardzo ważna postać powieści. To na niego zerka Marychna, to on przywalił skrzypkowi Leonowi za cytowaną pochwałę morg. Jego perspektywę poznajemy później, przez co początkowo oceniamy go wyłącznie z zewnątrz, na pewno niewystarczająco sprawiedliwie. Historia Sawki jest gorzka, ale nie chcę zdradzać tutaj jej szczegółów. Istotne jest w każdym razie to, że i w niej ujawnią się nam trudne kobiece wątki. A gdyby się głębiej zastanowić, to i francuska love story dziadka nie jest ich wyzbyta.

Swojsko i poetycko

Zyta Oryszyn opisała to wszystko bardzo zgrabnie. Książka nie zionie cierpieniem, nie ma w niej użalania się na czyjąś niedolę. Naturalizm odrzuca moralizatorstwo. Wiejski pejzaż jest odmalowany gwarą, ale taką, która ociera się o poetyckość i wykracza poza podwórkową mowę. To gwara zaprzęgnięta na rzecz literatury, stająca się ozdobnikiem książki, pogłębiająca wiejską fizjonomię, nasycająca jej barwy, potęgująca zapachy i wkraczająca w jej duszę. Również dzięki niej poruszamy się w obrębie chłopskiego nurtu w literaturze, chociaż odbiega on od tego uprawianego przez mężczyzn. To faktycznie niespotykane zjawisko – kobieca narracja bardzo go ożywia i wzbogaca o inną perspektywę.

Nie można zapominać o samej najadzie. To niepokojąca zjawa, która straszy nad lokalnym stawem. Nikt się w nim nie kąpie, a nieopodal postawiono dla bezpieczeństwa kapliczkę. Źródłem strachu przed zmorą jest tragiczna historia Amy, dziewczyny która zaginęła w tym miejscu przed laty. Jej duch ma rzekomo straszyć miejscowych i krążyć nad okolicą. Ten folklorystyczny motyw nie tylko współgra z atmosferą zbudowaną przez malowniczy język Orysztyn – to on każe postawić sobie pytanie, kto i dlaczego jest tutaj zjawą.

Zyta Oryszyn, Najada, Wydawnictwo Drzazgi 2021

Przeczytaj również:

Brak komentarzy

Skomentuj