„Pod pokładem”, Sophie Hardcastle – RECENZJA
Od początku „Pod pokładem” wydawało mi się kompletnie wydumane i niewiarygodne. Bardzo jednotorowe, lecące z punktu A do B, pozbawione warstw, z których składa się dobra literatura.
Od początku „Pod pokładem” wydawało mi się kompletnie wydumane i niewiarygodne. Bardzo jednotorowe, lecące z punktu A do B, pozbawione warstw, z których składa się dobra literatura.
Wznowienie tej książki jest otwarciem, z jakim Wydawnictwo Drzazgi pojawia się na rynku. Ta debiutancka dla autorki powieść powstała w latach 70. Jej powrót trafił na dobry grunt – dziś możemy odczytywać ją w duchu feminizmu i, w sposób krytyczny, na tle całej powojennej prozy chłopskiej.
Marlon James stawia na dialekt. W ten sposób kołysze nas w zupełnie innym rytmie niż literatura, do której przywykliśmy. Język zniewolonej Jamajki ujawnia charyzmatyczną drapieżność, odrzuca normy i ma w sobie zawadiacką moc. Jest silny, obrazowy i złożony z krótkich zdań. Dosadnie oddaje zdarzenia, nie cacka się, uderza w samo sedno.
Po kilku pierwszych stronach nastawiłam się na surową opowieść, którą będę żuć jak kawał krwistego steka. Główny bohater pachniał mi testosteronem wymieszanym z tanią whiskey i już byłam pewna, że czeka mnie wyprawa kierowana przez zdegenerowanego przewodnika. Okazało się jednak, że podobnie jak w życiu, pierwsze wrażenie może być bardzo mylące.
Wszystko jest w tym świecie tak perfekcyjne, że tylko rozglądasz się za skazą. Przesuwasz uważne spojrzenie po idyllicznym życiu, czekając na pierwsze zwarcia. Bohman prowadzi Cię przez to z dużych wyczuciem, jakby robiła to wcześniej - zaskakujące, że to jej pierwsza powieść.
„Od wielu lat jestem nieszczęśliwy”. Tymi słowami rozpoczyna się historia mężczyzny, rdzennego Amerykanina, który z perspektywy dorosłego wspomina trudną i melancholijną młodość. Cofamy się z nim do momentu, gdy miał 15 lat i przeżył chwile, które wpłynęły na całe jego życie.
Z ośmiu rozdziałów wyłania się interesujący obraz Kresów. Niewyidealizowanych, żywych, skomplikowanych. Autorki opowiedziały w nich kilka odrębnych historii związanych z konkretnymi rodzinami i wątkami. Każda z nich jest nieco osobnym światem, chociaż wszystkie tworzą kresowy kalejdoskop.
Od pierwszych stron tempo książce nadaje temperament młodych bohaterów. Energia nastolatków, ich ruchliwość, dynamizm dyrygują zdaniami Pasoliniego. Chłopcy nie potrafią bezczynnie siedzieć, są ciągle aktywni, poddani nurtowi ulicznego życia i rozciągniętej teraźniejszości.
W Talicie krótkie historie łączy eteryczność. Duch dawnego świata i duch tego, co pod podszewką. Pojawia się w nich smierć, stany liminalne, rysy, które przerywają i zmieniają życia. Obecny jest motyw burzy lub nieznajomego wkraczającego w los człowieka. Rozbrzmiewa w nich muzyka, nostalgia i kojący szept przeszłości.
Za sprawą dwóch autorów spotyka się tu poezja, polityka, historia i współczesność. Dwie sycylijskie narracje, dwie osobowości i dwa inne spojrzenia: reportera i poety. Ten duet naprawdę współgra, nie dostrajając się do siebie na siłę.
Ta historia po prostu się zmarnowała. Nie mogłam znieść zbyt prostych, nagłych i płytkich rozwiązań fabularnych. Zalała mnie fala naiwności, rozczarowały zwroty akcji, przytłoczyły nieciekawe pomysły. Szkoda, bo miałam większe oczekiwania po pierwszym na polskim rynku komiksie nagradzanego we Francji autora.
Bohater pokonuje drogę od pogodzenia się z szykanami z czasów studenckich po duchowe zderzenie się z mocą antysemityzmu. O ile fizyczne ciosy nie mąciły jego spokoju, tak w końcu mściwe słowa porównuje do tykania zegara, który, niezauważony wcześniej, nagle drażni tak, że trzeba go schować do szafy i przykryć poduszką.
Stworzona z żebra mężczyzny, zależna od wspaniałego łowcy, ignorowana i nieodpowiadająca normom – kobieta. Buntująca się wobec powyższego podsumowania Caroline Criado Perez napisała książkę, która metodycznie udowadnia, że kobiety są dyskryminowane we wszystkich dziedzinach życia. Przesada? Niestety nie.
Komiks Presla stoi obrazem. Owinięty jest w milczenie, więc nie znajdziemy w nim ani jednego dymka z dialogiem. Do tego jest czarno-biały z oszczędnie użytymi kolorami, których interpretacja to ważny element lektury. Takie zabiegi sprawiają, że odbywamy bardzo indywidualną wędrówkę przez opowieść, nadając jej swoje znaczenie.
Zaryzykuję stwierdzenie, że Podróż przez raj wymyślony wpisuje się w coś, co nazywam „fastfoodowym reportażem”, czyli modę na książki o krajach (często skandynawskich), które dobrze się czyta, ale do których napisania wystarczy kilka lat życia za granicą i podstawowe zapoznanie się z literaturą przedmiotu.
To nie jest kraj dla starych ludzi. Amerykański system emerytalny jest na tyle dysfunkcyjny, że lepiej zamienić tradycyjny dom na przyczepę i rozpocząć tułacze życie na czterech kółkach. Do takich wniosków coraz częściej dochodzą seniorzy z kraju nieograniczonych możliwości, jakim kiedyś zdawały się być Stany Zjednoczone.
Bohaterki Bennett muszą budować własne ja w obrębie granic wyznaczonych przez przynależność rasową i płeć. Każdy ich ruch jest w jakimś stopniu zdeterminowany przez to, jak oceniają swoje możliwości i szanse w kontekście narzucanych ról społecznych.
Idzie po nich huragan, ale nie to się teraz liczy. Ward uprawia wiwisekcję codzienności zżytego rodzeństwa: odmalowuje kilkanaście dni ich życia godzina za godziną. Autorka "Zbierania kości" nie chroni nas przed chropowatością istnienia, nie omija kłopotliwych myśli, a wręcz rzuca nas na pożarcie pozbawionej złudzeń doczesności.
Czekająca Ziemię katastrofa klimatyczna nie jest wcale tak odległa. Płynący czas i kapiąca woda topniejących lodowców sączą się niczym piasek w klepsydrze.
W tej obszernej opowieści o tożsamości i dziejach Stanów Zjednoczonych nacisk położony jest na historię polityczną oraz tworzenie się fundamentu kraju poprzez konstytucję i prawo. To historia rządzenia, budowania państwa i wypracowania ustroju, jaki dziś uchodzi za najbardziej znany model demokracji na świecie.
Oto wspomnienia z życia na amerykańskim południu, na brzegach Missisipi, na rogatkach miasta jazzu i słynnego Mardi Gras. Sarah Broom zabiera nas do wschodniej dzielnicy Nowego Orleanu, by opowiedzieć o miejscu, w którym wychowała się wraz z licznym rodzeństwem.
„Shitshow!” to przejażdżka po rozczarowanej Ameryce. Mocna, bo przewodnikiem jest bezkompromisowy Charlie LeDuff, reporter, który gardzi kolegami po fachu i nie przebiera w słowach. Mierzy temperaturę oburzenia w miejscach, do których nie trafiają inni dziennikarze, sprawdza barometr społecznej cierpliwości i rozmawia z ludźmi, którzy wymykają się personom stworzonym przez sztaby wyborcze i wielkie redakcje.
W książce przewijają się dwa wątki: handlu czarną smołą, czyli tanią i mocną heroiną z Meksyku oraz zażywania OxyContinu, silnego leku przeciwbólowego wydawanego na receptę. Jedno i drugie stało się plagą wśród białej klasy średniej i zmieniło oblicze niedużych miast z tzw. pasa rdzy.
Książka Kaplana należy do obowiązkowych lektur wszystkich miłośników Bałkanów. Jej autor uwodzi słowem, zabiera czytelnika w fascynujący świat, ale zwodzi go przy tym i usypia jego czujność.